Resetuj i przejdź na stronę główną...

E-mail 9: Od Łukasza z Vientianne, 25 września 2000, 15:51

Z pamiętnika podróżnika…

18 września 2000

Kunming... Jakaż dziwna ta podroż, jaki dziwny, niezwykły dzień, wieczór… Za drogą, po której biegają szczury, płynie oświetlona na zielono rzeka, w górze błyszczą pośród rozgwieżdżonego nieba nowoczesne drapacze chmur, a z jednego z nich strzelają w niebo trójkolorowe snopy światła i tańczą, wprowadzając nastrój jakby żywcem wzięty z "Łowcy androidów". Na drodze Hubert gra w kometkę z naszymi nowymi chińskimi przyjaciółmi, a ja siedzę w ogródku Klubu Podróżników z Yunnanu i piję meksykańskie piwo. Jutro ruszamy z Kunming, stolicy prowincji, na południe, do Laosu. Musimy przywieźć gościnnemu szefowi Klubu Podróżników jakąś pamiątkę z Laosu.

20 września

Spędziliśmy 33 godziny w trzęsącym, dusznym autobusie. Choć okropnie nieznośny, męczący, to jednak jest to najbardziej malowniczy z etapów naszej podroży z Kunming do Mengli nad granicą z Laosem. Autobusik wydawał się bez końca przebijać przez splataną, gęstą dżunglę. Niczym łódź podwodna przedzierająca się przez zielony, fantastyczny - zaś po zmierzchu czarny - ocean, a wokół nas, przed i za nami tropikalna roślinność tworzyła zwarty tunel. Jest 1:30 w Mengli. Z ulicy dobiega hałas chińskiego karaoke - ulubionej wieczornej rozrywki Chińczyków. Jutro przekraczamy granicę. Jutro Laos.

21 września

Luang Prabang

Stąd przyjdą do Polski kartki, bo te mają w Laosie naprawdę piękne. Także znaczki pocztowe są prześliczne. Napiszę teraz tylko, że jeśli chcielibyście kiedyś zwiedzać Laos, lepiej jest połączyć to z odwiedzeniem Tajlandii, bowiem połączenie Vientianne z Bangkokiem jest dużo bardziej wygodne niż trasa z północy, którą my zrobiliśmy… Aż ciarki przechodzą, gdy pomyślę, że będziemy tamtędy także wracać. Błogosławię i pielęgnuję moją śpiączkę lokomocyjna, która polega na umiejętności spania w każdych warunkach podczas jazdy pociągiem lub autobusem. W Laosie używają najpiękniejszego "Dziękuję", jakie w życiu słyszałem. Nasze "Dzięki", "Thank You" czy "Spasiba" mogą się schować pod ziemię ze wstydu przy dźwięcznym i melodyjnym "KOBTAI LALAI", nieprawdaż?

25 września

Gdzieś nad obracającym się śmigłem wentylatora siedzi uczepiony sufitu gekon i woła: "GEKKO, GEKKO" na szczęście, jak u nas kukułka… Vientianne - najspokojniejsza stolica, jaką w życiu widziałem. Rozłożona nad leniwym Mekongiem, w ogóle nie ma stołecznego charakteru. Promenada nad rzeką, niepozorny pałac prezydencki, poczta, księgarnia, kilka sklepów z pamiątkami i kilkanaście malowniczych świątyń - zacisznie, z dala od metropolii wielkiego świata. Stolica 5-milionowego "narodku", którego większość mieszka w chatach na palach o ścianach z bambusowych mat, wydzierając dżungli małe poletka, hodując świnie i łowiąc ryby w dorzeczu Mekongu…

Laotańczycy nie kleją się do nas tak, jak to czynili Chińczycy. Podejrzewam, że to dlatego, iż podążamy szlakiem turystycznymi, więc ludzie przywykli tu do widoku obcych. Może jest w tej powściągliwości nieco spuścizny kolonializmu. A propos kolonializmu: błogosławimy Francuzów za jedno - za bagietki w Laosie, które po miesiącu spędzonym w Chinach wydają się nam ambrozją! W Chinach z pieczywa mieli co najwyżej słodkie bułki z nadzieniem z fistaszków…

Kupiłem dziś dziwny laotański instrument muzyczny. Pytałem artystów z narodowego zespołu muzycznego, jak się ten instrument nazywa, lecz nie wiedzieli i bezradnie rozkładali ręce. Czegoś takiego nikt jeszcze nie widział. Ma kształt liścia z 9 dzwoneczkami dookoła i bębenka pośrodku. Słyszeliście kiedyś o czymś takim?

Vientianne - dziś wzniesiemy tutaj toast za naszą podroż, bo dalej już nie jedziemy. Jutro wracamy na północ, w kierunku Polski. Żeby tu dotrzeć, spędziliśmy 212 godzin w pociągach, 108 w autobusach, 12 na koniu i jedną na wielbłądzie. W sumie 333 godziny, nie licząc bieganiny z plecakami po ulicach miast i poczekalniach dworcowych… Wspomnijcie to, proszę, wkurzając się na korek na rondzie Rataje lub czekając na autobus nocny na Kaponierze - będzie Wam lżej, mam nadzieję. Pozdrawiam z tropikalnego Laosu wspomnianym sympatycznym okrzykiem hotelowych gekonow: "GEKKO, GEKKO…"

Łukasz Wierzbicki w podróży

Autor relacji przygotował do druku książkę Kazimierza Nowaka Rowerem i pieszo przez czarny ląd.