Resetuj i przejdź na stronę główną...

E-mail 11: Od Łukasza już bez PANDY 2000, 1 października 2000, 10:09

List samotnego podróżnika

1 października - Święto Narodowe w Chinach


Odbyłem właśnie spacer szerokimi, jasnymi, gęsto obstawionymi monumentalnymi i futurystycznie wyglądającymi budynkami ulicami Kunmingu. W życiu nie widziałem tylu kwiatów, baloników i chorągiewek na raz. I tylu ludzi, bo na ulice miasta wylegli dziś wszyscy jego mieszkańcy. Na wieczór zapowiadają występy i pokazy fajerwerków.

Teraz wszyscy robią zakupy, bo sklepy są w Chinach otwarte zawsze - Chińczycy uwielbiają handlować. Gdy chcesz kupić sobie firankę, idziesz do dzielnicy sklepów z firankami, a gdy potrzebujesz drzewko bonsai, masz specjalną ulicę ze sklepami, w których znajdziesz wszelkie ich rodzaje. I tak jest ze wszystkim. Są poza tym w Kunmingu domy handlowe większe i urządzone z większym przepychem niż berliński KaDeWe czy paryski LaFayette, a przed sklepami z modą dla młodzieży sprzedawcy stoją i klaszczą, naganiając klientów.

Ech, piszę ten list, albowiem w e-mailu "PRZYSTANEK LAOS" Ania umieściła kilka błędnych informacji, a jako że wysłała ów list także do moich znajomych i podpisała się pod nim moim inicjałem, poczuwam się do dziennikarskiego obowiązku sprostowania.

Otóż po pierwsze: podczas podróży przez Laos widziałem rzeczywiście najgęstsze i najpiękniejsze lasy, jakie tylko potrafiłbym sobie wyobrazić, jednak nie widzieliśmy z dróg i z rzek nie tylko małp ani tygrysów, ale w ogóle żadnych "poważniejszych" zwierząt poza tymi, które na kiju nieśli wzdłuż drogi kłusownicy. Nie jedźcie zatem do Laosu, by oglądać dzikie zwierzęta - jest ich mało i skrywają się w niedostępnych kniejach.

Po drugie: ani my, ani Laotańczycy nie jeżdżą na dachach pojazdów. Co najwyżej można jeździć na stojąco na stalowych przedłużeniach kufra z tyłu ciężarówki pasażerskiej. Na dachach tylko bagaże.

Po trzecie: przesadzony jest podany przez Anię dystans 20 tys. km, który ma dzielić Vientianne od Poznania. Sądzę, że należałoby tę liczbę podzielić mniej więcej przez dwa.

Podobnym - uważam - nadużyciem było nazwanie Laotańczyków półdzikimi plemionami. Wiem, że tak brzmi bardziej bajkowo, sądzę jednak, iż fakt, że ludzie ci chodzą przez cały rok w sandałach, mieszkają w bambusowych chatach i hodują kury oraz świnie, nie czyni z nich jeszcze dzikusów. To bardzo kulturalni ludzie, którzy biorą prysznic raz dziennie, a dzieci ubierają do szkoły w białe koszule i czerwone apaszki.

Po piąte: nie zgadzam się ze stwierdzeniem o brakiem zaufania do Azjatów. Otwarty pokój, pieniądze leżące na wierzchu (tylko jednego z nas, a nie, jak pisała Ania, całej trojki chłopaków), więc w przydworcowym hoteliku w wielkim mieście pojawił się złodziej. Zwyczajna rzecz. Rzetelnie jednak trzeba przyznać, że hotel nie tylko przenocował nas i nakarmił za darmo, to jeszcze zwrócił Hubertowi pieniądze - więcej nawet niż ten stracił, wskutek czego chłopak wiezie do Polski duuuuużo lepszy aparat niż ten, który mu skradziono. To rzuca nieco inne światło na cały incydent, czyż nie?...

No i wreszcie o tym całym karaoke. Anki nie było tego wieczora z nami i nie mogła wiedzieć, że nikt nie uciekał przed naszym śpiewaniem. Wręcz przeciwnie - to był najsympatyczniejszy wieczór w całej podroży, czego dowodem numery telefonów chińskich przyjaciół(ek) w naszych notatnikach.

Á propos sympatycznych wieczorów - ten, w którym powstał ów feralny e-mail, też taki był. Otóż spotkaliśmy Francuza o imieniu Alain, który podróżuje po Laosie, wędrując od wioski do wioski z plecakiem. Fantastyczny facet, który komponuje piosenki, spisuje zasłyszane opowieści i bardzo ładnie rysuje. Śpiewaliśmy sobie razem piosenki Francisa Cabrela i Michela Fugain'a. Namawiał mnie, bym powędrował razem z nim na południe Laosu, a potem do Tajlandii, Malezji i przez Indonezję i Nową Gwineę dotarł do Australii, by tam popracować przez rok i zarobić pieniądze na podróż do Japonii. Popijaliśmy sobie z Alainem do późna w nocy Beer Lao i Lao Whisky, wskutek czego nazajutrz rano - wstyd przyznać - padłem struty jak pies w hotelowym łóżku. Całe szczęście, że uczciwy właściciel knajpy zabezpieczył mój plecak, o którym na śmierć zapomniałem (jeszcze jeden dowód uczciwości Azjatów).

Gdy usiłowałem odzyskać siły w swoim łóżku w stolicy Laosu, moi kompani stanęli zatem przed wyborem:
a) wsadzić bezwładnego Łukasza i jego plecak na 10 godzin do autobusu jadącego w upale wyboistą droga do Luand Prabang,
b) zostawić pogrążonego w niemocy Łukasza i jego rzeczy w hotelu i jechać bez niego,
c) poczekać, aż Łukaszowi wróci krążenie w żyłach i pojechać razem wieczornym autobusem.

Co zrobili? Nie powiem. A jak Wy byście wybrali?

Wróćmy do Kunmingu. Dziś odłączyłem się od PANDY 2000. Ania, Monika, Hubert i Kuba jadą już w stronę Chengdu i Urumxoi. Chcą wracać przez Kazachstan. To potrwa jakieś 9-14 dni. Nie boję się o nich, bo wszędzie, gdzie byliśmy w Chinach i Laosie, kupowali sobie noże i teraz wiozą ich chyba ze 20. Wypada 5 sztuk na głowę. Wystarczy i do rzucania, i fechtunku. Oby tylko nie zaczęli się kłócić zbyt mocno miedzy sobą!

Ja - choć nie mogę już doprać koszulek a mapa Chin i jeansy drą mi się w kilku miejscach, zaś w zelówce butów zagnieździły się robale - postanowiłem spędzić jeszcze tydzień, podróżując w pojedynkę po Chinach. Tydzień w Chinach bez PANDY 2000 dobrze mi zrobi. Potrzebuję tego czasu, by przyjrzeć się temu krajowi i jego mieszkańcom uważniej. Jeszcze nie mam ich dość. Nadzwyczaj wiele dobrego spotkało mnie tu do tej pory, wiele pozytywnej energii w postaci uśmiechów, pozdrowień, serdeczności, wyciągniętych dłoni. Chciałbym zabrać jak najwięcej Chin ze sobą do Polski. Choć nie wszystko. Zostawię im ich charkanie na podłogę, wyrzucanie śmieci przez okno autobusu i wykorzystywanie kobiet do pracy fizycznej. Wiele bym jednak dał, by równie łatwo było się otoczyć dobrymi i godnymi zaufania ludźmi w Polsce, jak łatwo jest to zrobić tutaj. Wierzcie mi, traktują nas tu z taką sympatią, serdecznością i szacunkiem, że aż czasami się zastanawiam - czym na to sobie zasłużyliśmy.

Pozdrawiam Was wszystkich i ruszam w karnawałowy, wypełniony muzyką Kunming. Będę jeszcze pisał i wrócę już niedługo!

Łukasz

Autor relacji przygotował do druku książkę Kazimierza Nowaka Rowerem i pieszo przez czarny ląd.