29.12.2001: Wigilia
24 grudnia spędziliśmy razem z trojką nowo poznanych rodaków. Zgodnie z polską tradycją zorganizowaliśmy wieczerzę wigilijną, starając się stworzyć możliwie domową atmosferę. Na werandę hotelową dostarczono dania zamówione w restauracji, a po czytaniu Pisma Świętego, podzieleniu się polskim opłatkiem i zjedzeniu posiłku składającego się z 12 dań przyszedł czas na odpakowanie prezentów spod choinki. No, nie wszystko odtworzyliśmy - zabrakło śniegu. Mimo że zachodni turyści dziwnie na nas spoglądali, czuliśmy świąteczną atmosferę, a o północy (w kraju godzina 18.00) byliśmy myślami ze swoimi bliskimi. Centralny Laos jest opanowany przez rzesze zwiedzających, a miejsca głównych atrakcji turystycznych mocno skomercjalizowane. Najbardziej podobała nam się wycieczka w okolice Vang Vieng (transport, oprowadzanie po wioskach i jaskiniach, lunch, spływ na dętce - 8 godzin, 6 USD). Zwykle preferuję zwiedzanie indywidualne, lecz czasami bez miejscowego przewodnika umykają ciekawe informacje i można ominąć wiele interesujących miejsc. Przewodnik zaprowadził nas m.in. 2 km w głąb jaskini, gdzie przedzieraliśmy się z latarkami po szyję w wodzie, no i oczywiście był czas na pływanie (oświetlane dla nas świeczkami) w tych ciepłych, podziemnych oczkach wodnych - rozkosz! W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia późną nocą dotarliśmy na pace samochodu do stolicy Laosu - Vientiane. W kilku odwiedzonych przez nas hotelikach brakowało wolnych pokoi, przenocowaliśmy więc na dziko na plaży Mekongu, spoglądając na iluminowany drugi brzeg rzeki - Tajlandię. Podsumowując podróż po Laosie: centrum kraju to parę zabytków i jeszcze więcej turystów, północ - dzika i nie do końca odkryta. Jeżeli ktoś lubi ustronne miejsca i pragnie poznać naturalny i w znacznej mierze prymitywny styl życia tutejszych plemion, musi się pośpieszyć, bo kraj się bogaci i cywilizacja wkracza tutaj w nieubłaganym tempie. Odkąd komunistyczne władze Laosu udostępniły cały kraj do zwiedzania cudzoziemcom (1997), inwazja turystów gwałtownie się nasila. Magnesem są również niskie ceny, np.: ryż z mięsem kosztuje 0,5 USD, litr wody 0,1 USD, nocleg od 0,7 USD, przejazd na odcinku Vientiane - Savannakhet 2,5 USD. Szkoda tylko, że połączenie telefoniczne z krajem jest takie drogie - 1 min. rozmowy kosztuje ponad 3 USD. Podróżuje się głownie ciężarówkami przerobionymi na autobusy lub tuk-tukami (terenowym samochód z obudowaną naczepą - w stylu naszego poloneza trucka; siedzi się na obitych deskach umocowanych z boku). Większość dróg nie ma asfaltu, więc transport odbywa się w żółwim tempie (czasami 20-30 km/h) i w tumanach kurzu. Ale właśnie to wszystko ma swój niepowtarzalny urok. Teraz jesteśmy już w Wietnamie i tu spędzimy sylwestra. Wy również bawcie się niepowtarzalnie szalenie! Do usłyszenia w Nowym 2002 Roku - Pa! Kozi
|