Baukau, Timor Wschodni, 18.12.2001 | |
Wczoraj dotarłem z Darwin do Dili, stolicy Timoru Wschodniego, i zaraz pojechałem drogą pełną zakrętów do drugiego co do wielkości miasta - które nazwę raczej miasteczkiem - Baukau. Timor Wschodni jest już niezależny od Indonezji, ale dopiero w maju zostanie ogłoszona jego niepodległość. Teraz jest to specjalne terytorium zarządzane przez ONZ. Samochody urzędników i wątpliwych kwalifikacji specjalistów ONZ przemierzają ulice tutejszych miasteczek z taką intensywnością, ze nasuwa się pytanie, czy podatnicy krajów członkowskich ONZ nie zasługują na lepsze spożytkowanie oddanych do budżetu pieniędzy. Pełno także wojsk z różnych krajów pod flagą Narodów Zjednoczonych, którzy zdają się tu mieć niezłe wczasy. Koszty utrzymania są wysokie, zwłaszcza jeśli chodzi o noclegi, bo ONZ musi wydać przewidziany budżet, a być może zrobić manko, jak to było w Rwandzie… Turystów tutaj jeszcze nie ma i wątpię, aby można ich było w najbliższych latach czymkolwiek zachęcić. W czasie walk wyzwoleńczych Indonezja zniszczyła w Timorze Wschodnim poportugalskie zabytki, a Timorczycy urzędy indonezyjskie, których ruiny straszą dziś wszędzie. Wśród ludu "krzewi się" lenistwo, bo każdy liczy na to, że solidarne ludy, zwłaszcza katolickie, pomogą odbudować Timor Wschodni - i niestety tak się dzieje. W dowód wdzięczności za oswobodzenie (interwencja wojsk australijskich) i stałe poparcie ze strony większości państw europejskich biały może dziś liczyć np. w Dili na pokój bez łazienki za 35 USD bądź podwyższenie ceny na cokolwiek. W odpowiedzi na pretensje usłyszeć można: "Przecież wy (czyli biali) macie dużo pieniędzy!" Solidarność katolickiego Timoru Wschodniego z przedstawicielem katolickiego narodu polskiego (czyli mną) osiągnęła apogeum wczoraj, kiedy to, gdy szukałem usilnie taniego dachu nad głową, jedyną osobą, jaka bezinteresownie pomogła mi w poszukiwaniach, był - jak się okazało - człowiek psychicznie chory. Ten zagubiony człowieczek zaprowadził mnie do tutejszej diecezji, ponieważ był święcie przekonany, że katolikowi z Polski kościół załatwi wręcz bezpłatny nocleg. Diecezja ma pokoje gościnne - i to sporo - ale na mocy decyzji biskupa ustalono cenę noclegu wraz z wyżywieniem na 25 USD, co czyni ten "ośrodek" najdroższym hotelem w okolicy. Okazało się jeszcze, że noclegu bez wyżywienia biskup nie może mi dać, a na prośbę o 4 odpłatne noclegi usłyszałem, że na tak mało dni nie opłaca się kościołowi wynajmować pokoi. W końcu znalazłem nocleg gdzie indziej. Najgorsze tylko, że wariatowi, który mi pomagał, mogło się pogorszyć, ponieważ człowiek ten istotnie wierzył w głoszoną z ambony miłość bliźniego. Niestety, coś takiego w Timorze Wschodnim nie istnieje - powiem inaczej, w ciągu ostatnich dwóch dni fenomenu takiego nie zaobserwowałem. Oficjalna walutą Timoru Wschodniego jest dolar amerykański, ale w handlu normalnie funkcjonuje jeszcze rupia indonezyjska. Poczta jednak nie chce przyjmować rupii (ani banki), dlatego nie brakuje cinkciarzy. Językiem urzędowym nowego państwa jest portugalski, jednak ludzie nadal chętnie posługują się indonezyjskim i nie czują do niego takiej odrazy, jak prowizoryczny rząd, złożony - jak zawsze w wypadku nowo powstających krajów, które zrzuciły okowy obcego "ucisku" - z samych "bohaterów narodowych". Świadomie umieściłem pewne terminy w cudzysłowie, bo owi heroiczni bojownicy będący dziś u steru Timoru Wschodniego najtrudniejsze lata indonezyjskiej dominacji spędzili w słynącej z dobrego klimatu i wina Portugalii, natomiast pozostałości indonezyjskiego ucisku to szkoły, szpitale, stadiony, obiekty kulturalne, mosty i zaskakująco dobre, jak na zapomniane peryferia Indonezji, szosy. Tak czy owak, rząd postanowił usunąć język indonezyjski ze szkół. Słusznie - po co uczyć się języka sąsiada, który liczy ok. 200 milionów mieszkańców. Do szkół wprowadza się jako język obcy angielski, którym włada południowy sąsiad - Australia (18 milionów mieszkańców). Ojcowie niepodległości tak miłują swój naród, że zafundowali mu jako język oficjalny portugalski, a więc język poprzedzającego Indonezję kolonizatora. Wątpię, aby w tym pełnym nędzy kraju było stać kogokolwiek poza "ojcami niepodległości" na przejażdżkę do Lizbony, by sprawdzić swoje umiejętności w poprawności portugalskiej mowy. Mimo dość pesymistycznego tonu tej korespondencji nie jestem przeciwny niepodległości Timoru Wschodniego. Niech żyje Timor Wschodni - byleby tylko nie cudzym kosztem! Na spełnienie tego warunku jednak nie liczę. Najważniejsze, ze jest ciepło, a rozpisałem się, bo nie wymyślono tutaj jeszcze pocztówek. Gorąco pozdrawiam SORUS i wszystkich czytelników. Z Timoru Wschodniego Remigiusz Mielcarek |