Resetuj i przejdź na stronę główną...

16.09.2002: Opis podróży po Indonezji dzień po dniu

3 września 2002
Hong Kong


Dzień spędzony w Hong Kongu - budzi reminiscencje z podroży po Chinach przed dwoma laty… Duże, żywe, ludne, kolorowe chińskie miasto. Duszne, tłoczne, pełne zapachów. Ma coś z Pekinu czy Kunmingu. Przynajmniej część Kowloon, w której mieszkam. Czasu brak, by zwiedzić właściwy Hong Kong, czyli te część miasta, która leży na wyspie.
Podziwiam tylko panoramę z promenady nad kanałem oddzielającej wyspę od lądu.

Jeśli ktoś lubi mieć na ręku markowy zegarek lub nosić markowe ciuchy, może zrobić w Hong Kongu tanie zakupy.

Nocuję w Chung King Mansion na Nathan Road. Płacę 80 PLN za maleńki (naprawdę maleńki), odrobinę zatęchły pokoik z prysznicem i klimatyzacją, na XIII piętrze jakiejś dziwnej, zaniedbanej kamienicy. To chyba najtańszy nocleg w Hong Kongu. Okazuje się, ze w pokoju obok nocuje gromadka studentów z Polski. Przyjechali tu pociągami przez Rosję, Mongolię i Chiny trasą podobną, jaka ja podróżowałem przed dwoma laty, co świadczy, ze młodzież z Polski wciąż eksploruje ten szlak. Brawo!

Tak, przecież mój towarzysz z podroży po Chinach, Kuba w tym roku znów spędza całe wakacje w Chinach i południowym Laosie. Przed paroma dniami otrzymałem od niego list pisany w miejscowości na południowych krańcach prowincji Yunnan, tuż przy granicy z Birmą i Laosem, mieście Jinghong. Coś mają w sobie Chiny bez wątpienia, skoro mój przyjaciel trzeci rok z rzędu spędza tam swe 3-miesięczne wakacje.

Ale my lecimy do Indonezji! Zatem na lotnisko!


4 września 2002
Jakarta


Późnym wieczorem prosto z lotniska w Jakarcie jadę taksówką na ulicę Jaksa, gdzie mieści się skupisko tanich hotelików. Tanich w Jakarcie oznacza, ze za pokoik płaci się tam 4-5 USD. Materac zawilgocony, plamy na ścianach, na suficie gekon, za oknem Lambada, ale nie przeszkadza mi to wcale.

Pobyt w Jakarcie trwa krótko, spędzam wieczór w knajpie na Jaksa Street, noc w hoteliku i o 6:30 rano czekam już na pobliskim dworcu na pociąg do Jogyakarty. Bilet kupić łatwo. Osób chętnych do pomocy wiele, ale trzeba uważać, niektórzy z nich mogą chcieć coś na swej pomocy zarobić.
Na peronie kręcą się etatowi "pomagacze" którzy wskażą miejsce w pociągu i pomogą wsadzić walizy na półkę. Dobrze jest mieć zawsze przy sobie drobne banknoty na napiwki.
Najlepiej poprosić o nie od razu przy pierwszej wymianie waluty. Nie miałem drobnych i za pomoc bagażowego zapłaciłem banknotem 20-tysiecznym, czyli ok. 10 PLN. Przepłaciłem! Oczywiście wiadomo, ze będąc turysta trzeba czasem za to zapłacić, warto jednak mieć się na baczności, bo Indonezja roi się od ludzi biegłych w wyciąganiu od turystów pieniędzy. W każdym "turystycznym" miejscu mnóstwo jest handlarzy lub nagabywaczy, którzy znają biegle wszystkie stolice państw świata, by popisać się, że mają przyjaciół np. w Polsce, w Warszawie, a niektórzy z nich potrafią nawet powiedzieć po kilka zdań w różnych językach - w zależności od tego na jakiej narodowości turystę trafią. Ostrzeżenie: rozmowa z takimi ludźmi może wydawać się miła, jednak praktycznie zawsze kończy się zaprowadzeniem nas do jakiejś galerii, sklepu, czy usiłowaniem sprzedania wycieczki, rzeźby, czy czegokolwiek. Trochę męczący ten obyczaj króluje zwłaszcza w Jogyakarcie i na Bali.

Pociąg, którym jadę do Jogyakarty bardzo elegancki, klimatyzowany, wygodny. Jedzie się 11 godzin. Kosztuje to wszystko wraz z gorącym posiłkiem na pokładzie ok. 15 USD. Opłaca się jechać w dzień (nie w nocy), bo widoki po drodze malownicze. Pola ryżowe, wieśniacy oczyszczają ryż, młócą, wytrząsają ziarno na drewnianych młockarniach, dzieci puszczają latawce. Niestety przez większą część podróży odsypiam siedzenie w knajpie poprzedniego wieczora.


5 września 2002
Jogyakarta


Docieram wieczorkiem. Brud, bałagan, hałas, ludzie żyją bardzo biednie. Nie można się zatem dziwić, ze każdy turysta jest nagabywany nieustannie przez taksówkarzy, handlarzy, naganiaczy. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i lepiej odmawiać - profilaktycznie - każdemu.

W hotelu na Sosrowijayan Street (cena 2 USD) właściciel hotelu oferuje mi zestaw wszystkich możliwych wycieczek z Jogyakarty. Decyduje się jechać na wulkan Merami jeszcze tego samego wieczora, gdy przybyłem do miasta. Niestety noc spędzona na zboczu wulkanu nie gwarantuje widoku erupcji lawy. Zmarzliśmy trochę siedząc z Belgiem i parą Australijczyków na kocach całą noc, a erupcji się nie doczekaliśmy. Ale przynajmniej się nagadalismy. Belg podróżuje po Indonezji już od 6 miesięcy. Opowiedział o wrażeniach z Celebesu (który podobał mu się do tej pory najbardziej, zwłaszcza północne rajskie wybrzeża wyspy) oraz bardzo drogiego (ze względu na rezydujące tam siły pokojowe ONZ) Timoru. Ja opowiedziałem mu o przygodach, jakie mogą się przydarzyć podróżnikowi w Chinach i Laosie.


6 września 2002
Borobudur


Świątynia Borobudur o zmierzchu. Piękne czarodziejskie miejsce. Trzeba je odwiedzić.
Podobnie "trzeba" być w podobnie monumentalnej, co Borobudur hinduskiej świątyni Prambanan, ale mnie niestety brakuje na nią czasu, wykupuję bowiem wycieczkę na wulkan Mt Bromo i dalej na Bali. Wyjazd nazajutrz rano. Wieczorem robię jeszcze zakupy w Jogyakarcie.


7 września 2002
podróż do Mt Bromo


Jakarta - Jogyakarta - Mt Bromo - Bali to trasa powtarzana przez większość przybywających do Indonezji turystów.

Praktycznie od momentu, gdy zapłaciłem w hotelu za wycieczkę na Mt Bromo, nie musiałem się już kompletnie o nic troszczyć, a niezliczona grupa opiekunów, hotelarzy, kierowców, pośredników zaangażowanych w obsługę turystów na tym szlaku dbała o resztę.
Nie dało się też nic przyśpieszyć, ani też specjalnie zwolnić tempa podroży. Maszyna wyregulowana na setkach, tysiącach turystów, którzy wcześniej przebyli ten szlak, działała bez niczyjej - zdawało się - pomocy.
Podroż do Probolinggo zajęła nam ok. 10 godzin. Tam przesiedliśmy się do busa, który późnym wieczorem zawiózł nas do hotelu przy Parku Narodowym Mt Bromo. Na pół godziny przed świtem wszyscy jeepami, busami, na konikach lub pieszo udali się na szczyt Mt. Bromo lub na punkt widokowy opodal. Zrobiło się nieco tłoczno, ale miało to swój urok. Zwłaszcza wielkie stado małych koników wraz z poganiaczami przy kompleksie świątyń hinduistycznych na pokrytej szarym popiołem przełęczy u podnóży dymiącego krateru Mt Bromo. Jeden z koników wniósł mnie na szczyt wulkanu w takim tempie, ze na wskutek gwałtownej zmiany wysokości oraz oparów wydobywających się z wnętrza wulkanu poczułem chorobę wysokościowa. Oddychanie utrudniał ponadto wszechobecny w powietrzu popiół wulkaniczny. Ale widok ze szczytu wart był małej choroby.

Mt Bromo na pewno - także teraz gdy oglądam zdjęcia z całej wycieczki - był najciekawszym i najbardziej fotogenicznym miejscem na trasie wyprawy. Klimat tego poranka długo będę pamiętał.


8 września 2002
do Denpasar


Przebywamy promem cieśninę oddzielającą Jawę od Bali i jedziemy do stolicy Bali - Denpasar. Tworzymy już gromadkę przyjaciół: ja, Hiszpan, dwie Holenderki i dwaj Belgowie. Spędzamy razem dopiero drugi dzień, a wydaje nam się, jakbyśmy znali się od "nie wiadomo, kiedy".


9 września 2002
Denpasar


Bali jest wyspą na której panuje religia hindu pomieszana nieco z animistycznymi wierzeniami Balijczyków. Efekt jest niezwykle malowniczy - przy każdym domu ołtarze, ołtarzyki, ofiary z żywności dla dobrych i złych duchów, mnóstwo świątyń, posągów bóstw, bogów, zwierzęcych bohaterów hinduskiej mitologii, miejsc uświęconych.
Po wyglądzie domów, ogródków i samochodów widać też, że standard życia mieszkańców Bali jest wyraźnie wyższy niż Jawajczyków. Denpasar - miasto nieco hałaśliwe i wielkomiejskie, ale bardziej zadbane i zdecydowanie piękniejsze niż Jogyakarta.

Rezerwuję sobie lot powrotny do Jakarty na 12 września (cena samolotu 55 USD - specjalne połączenie Citilink), a wieczorem wynajmuję transport skuterkiem do świątyni na wyspie - malowniczej Tanahlot. Spędzam tam wieczór, pijąc piwo oraz rozmawiając z moim kierowcą o karmie i reinkarnacji.


10 września 2002
Mt Batur


Wycieczka do wulkanu Mt Batur. Po drodze zwiedzamy ZOO, kilka świątyń, tradycyjne domostwo, łaźnie, warsztaty rzemieślników, a całą uroczą wycieczkę kończymy w Ubud - miejscowości położonej ok. 20 km na północ od Denpasar, w której koncentruje się życie turystyczne wnętrza wyspy. Jest tu niezliczona ilość kramików, sklepików z miejscowymi pamiątkami, niezliczona ilością wyrobów "made In Indonesia". Stąd można udać się w wycieczkę w każde miejsce na Bali. Wystarczy powiedzieć "yes" któremuś z zagadujących na ulicy kierowców. I już jedziemy… gdzie tylko zechcemy. Wynajęcie samochodu z kierowca na cały dzień kosztuje ok. 20 USD. Trzeba się oczywiście potargować… zawsze i o wszystko.


11 września 2002
Ubud


Zakupy w Ubud. Targuję się oczywiście. Przechadzka do Małpiego Lasu, gdzie tracę kiść bananów na rzecz bandy bezczelnych makaków. Chowanie bananów do torby i tak nic nie pomoże - małpy je znajdą tak czy inaczej.
Jadę do Sanur na wybrzeżu w okolicy Denpasar. Plaża. Żegnam się powoli z Indonezją, nazajutrz odlatuje do Jakarty i dalej do Singapuru. Ale na pewno będę wracał. W miejsca wybrane, na Bali, ale też i w miejsca, wyspy bardziej oddalone od turystycznych szlaków. Na pewno.