Resetuj i przejdź na stronę główną...

01.09.2003: Filipiny

Filipiny okazały się krajem niezmiernie łatwym i przyjaznym do podróżowania. Przede wszystkim zaskakujący jest fakt wszechobecnego użycia języka angielskiego na co dzień przez dzieci i starszych również. Poza lokalnymi dialektami radio telewizja i prasa nadają także po angielsku. Tak więc z porozumieniem się nie ma żadnych problemów.

Wylądowałem w Manili stolicy kraju. Jest miło i bardzo przyjemnie, gra folklorystyczny zespół, a na przejściu granicznym nie zadano mi ani jednego pytania W ciągu całego dnia i wieczoru szwędając się ulicami nie napotkałem żadnego "białego" człowieka. Toteż łatwiej mi było kontaktować się z tutejszymi przyjaźnie nastawionymi mieszkańcami. Zwiedzanie rozpocząłem od dojazdu pod cmentarz chiński korzystając z przejazdu tricyklem (motor z boczną dobudówką dla pasażera). Po drodze napotykamy na 2 małe bójki uliczne. Cmentarz zrobił na mnie wielkie wrażenie, podobnego jeszcze nie widziałem. Ludzie budują tu sobie apartamenty z czynną toaletą, kuchnią, lodówką, stawem na ryby, pięterkiem z balkonem, czy nawet z klimatyzacją. Oczywiście nie służy to zmarłym, lecz odwiedzającej rodzinie. Budynki różnią się od siebie w zależności od religii i zamożności właścicieli, dla tych biedniejszych czynne jest obok krematorium i miejsce w ścianie. Skorzystałem z usług przewodnika, który dostarczył mi wiele ciekawych informacji. Manila nie należy do bezpiecznych miast, toteż wieczorem trzymałem się zaludnionych terenów.

Większość zbędnego bagażu zostawiłem w hotelu i już odładowany ruszyłem do centralnej części wyspy Luzon Banaue słynie ze swoich tarasów ryżowych uprawianych od ponad 2000 lat (są na liście UNESCO). Rzeczywiście robią wrażenie. Wybrałem się na spacer po sąsiednich wioskach spoglądając co jakiś czas w dół z punktów widokowych. Tarasy piętrzą się setki metrów do góry, niesamowite! Ktoś obliczył, że gdyby z tego regionu połączyć wszystkie murki tarasowe (wys.1-2 metrów) podtrzymujące ziemię przed obsunięciem, to można by nimi opasać równik ponad jego długości.

Inną godnych obejrzenia miejsc jest Sagada, Główną atrakcją tego górskiego spokojnego miasteczka są wiszące trumny. Dawniej chowano zmarłych w trumnach na skale wysoko nad ziemią. Podziwiałem to, stojąc samotnie w głębokiej dolinie, spoglądając w górę na stare drewniane pudła wiszące na zboczu klifowym W okolicy szlak jest nieoznaczony, więc sporo się namęczyłem, aby odnaleźć podziemną rzekę w jaskini. Według opisu woda miała sięgać po kolana, lecz to chyba napisano podczas pory suchej. Teraz kiedy deszcze towarzyszą mi każdego dnia, poziom wody wzrósł po pas, no i z latarką i plecakiem na głowie pośród przelatujących nietoperzy szukałem drogi. Końcówka jest zbyt głęboka i trzeba było wspinać się boso po skałach.

Natomiast wejście do innej jaskini obłożone jest dziesiątkami starych trumien, w których przez nieco uszczerbione wieka można zobaczyć szkielety. To cmentarzysko liczy już sobie ponad 500 lat. Będąc tu samemu o zmierzchu można się "najeść strachu".

Inną ciekawą atrakcją okolicy jest penetracja "Wielkiej jaskini". Wskazane jest skorzystać z przewodnika, gdyż łatwo tu zbłądzić lub spaść. Spuszczanie się po linie, schodzenie po skale wśród potoku wody, przedzieranie się po pas w wodzie slalomując między zwisającymi stalaktytami, czy też pływanie w podziemnych oczkach wodnych. Warto było tu przyjść.

Wracając do Manili zahaczyłem jeszcze o Baguio. Niestety całodzienny deszcz zamienił zwiedzanie miasta w szwędanie się po krytym bazarze w poszukiwaniu pamiątek oraz korzystanie z usług fryzjerskich, czy też ze znakomitego relaksującego masażu wykonywanego przez niewidomego.

Podsumowując, wiele osób próbuje wyciągnąć ze mnie trochę kasy, jak to zwykle ma miejsce w biedniejszych państwach, ale ogółem Filipiny są ciekawe, przyjazne, łatwe i tanie w podróżowaniu.

Pozdrawiam

Mchał Kozok