12.10.2003: Armenia | |
Serdeczne ukłony z Armenii! Jestem w tej chwili ponownie na zupełnym wygnajewie - w Armenii, w jej wschodniej części, w malowniczo położonym miasteczku Goris, które, jak niemal wszystko w byłych republikach radzieckich, wyglądało dobrze, ale za rządów Leonida Breżniewa. To co teraz widać, można nazwać "upadkiem państwa". Z postsowieckiego hotelu, w którym się zakwaterowałem, mam wspaniały widok na okoliczne góry, ale niestety do łazienki wodę donoszą mi wiadrami, bo instalacja wodociągowa już dawno się rozpadła. Zaletą jest tylko koszt poniżej 4,5 USD. Normalne hotele w Armenii kosztują 40-70 USD, co jest absurdem przy ekonomicznej sytuacji tego kraju i w ogóle nie przyciąga turystów. Poza Erewanem, czyli na prowincji posiłki trzeba szykować z tego, co kupi się w sklepie. Brak tutaj barów i restauracji. Jest na szczęście punkt internetowy z jednym jedynym komputerem. Mój powrót do Goris wiązał się z wizytą w innym państwie, o egzotycznej nazwie Republika Nagorno-Karabah (Górski Karabach). Wiza tego dziwnego państwa zajęła całą stronę mojego paszportu i musiałem o nią zabiegać w tak zwanym Stałym Przedstawicielstwie Republiki Nagorno-Karabah w Armenii. Ambasada ta znajduje się w Erewanie. Wiza na tygodniowy pobyt kosztuje prawie 27 USD i czas jej wydawania wynosi kilka godzin. Górski Karabach to część Azerbejdżanu okupowana przez Armenię. Wokół tej satelitarnej republiki ciągnie się także teren Azerbejdżanu okupowanego przez Armenię, pod nazwą "strefa bezpieczeństwa". Największym atutem Republiki Nagorno-Karabah są wspaniałe góry. Do stolicy kraju - Stepanakertu z armeńskiego Goris jest 95 km. Trasa niezwykle malownicza, pełna karkołomnych zakrętów. Między Armenia i Karabahem istnieje cos na kształt granicy, ale nikt nie sprawdził mojej wizy. Sądzę, że można się tam przemknąć także bez wizy. Miałem ponoć obowiązek zameldować się w karabaskim ministerstwie spraw zagranicznych, ale było zamknięte. W drodze powrotnej do Armenii nie było znowu żadnej kontroli dokumentów. 10 km od Stepanakertu, wysoko w górach leży Szuszi. Mieszkałem tam u policjanta, którego wraz z matka Azerowie wygnali z Baku. Szuszi było niegdyś wspaniałym kurortem Azerbejdżanu. Dziś to niemal w całości ruiny. Choć wojna skończyła się w 1995 roku, tutaj wszystko wygląda tak, jakby jeszcze wczoraj trwały działania wojenne. Słowem - krajobraz po bitwie. Po prostu rozpacz. Stepanakert wygląda znacznie lepiej, choć jest po prostu takim sobie zwykłym miastem. Należy pamiętać o tym, ze mając w paszporcie wizę Republiki Nagorno-Karabah, nie zostaniemy wpuszczeni do Azerbejdżanu. Jest to represja. Wjazd do Nagorno-Karabahu, do którego można wjechać tylko od strony Armenii, uważany jest przez Azerbejdżan za nielegalne wtargnięcie na teren Azerbejdżanu. Dziś Republika Nagorno-Karabah mimo ścisłych powiązań z Armenią (wspólny język i chociażby waluta - dram) nie jest ani w Armenii, ani w Azerbejdżanie i nikt poza Armenią nie uznaje dyplomatycznie istnienia tego państwa, choć realnie istnieje i dopiero co w nim byłem. Łączę najlepsze pozdrowienia. Remi. |