Resetuj i przejdź na stronę główną...

31.01.2004: Patagonia
Po wyjsciu z wody na "koncu swiata" ruszylem w strugach deszczu przed siebie, przede mna jakies 30000 kilometrow. Jestem blisko Antarktydy, wiec poplynalem statkiem zobaczyc kolonie fok i pingwinow, ktore zamieszkuja pobliskie wyspy.

Nastepnie w sympatycznej Ushuaia, zapadajac sie w sniegu po pas, wdrapalem sie na szczyt jednej z okolicznych gor. Nazwa Ziemi Ognistej zupelnie nie pasuje do tego zimnego i surowego krajobrazu. Z gory (ok.1000m) moglem zobaczyc "koniec swiata" z lotu ptaka.Ciekawostaka jest fakt, ze nie wystepuja tutaj drzewa iglaste.

Pojechalem do Punta Arenas, gdyz po 11 dniach linie lotnicze przyslaly mi w koncu moj zaginiony bagaz. Hurraa!! Wreszcie w komplecie moge podrozowac.

Kolejnym moim celem byl Park Narodowy Torres del Paine w Chile. Majac juz namiot, poszedlem na 4 dniowy treking. Wart byl wysilku, gdyz widoki skalistych wiez, spadajacego prosto do jeziora lodowca i kolorowych lagun, robia spore wrazenie. Raz jednak wracalem rozczarowany kiepskim widokiem slawnych "tres torres" z powodu zlej pogody, az tu nagle przejasnia sie, rzucam wiec plecak w las i szybko biegne z powrotem przez 1,5 godziny na punkt obserwacyjny - uch, tym razem zdazylem, zanim chmury ponownie zaslonily widok.

Niestety cala Patagonia charakteryzuje sie bardzo zmienna pogoda. Wizytowka tej czesci swiata sa przede wszystkim silne i porwiste podmuchy, przekonalem sie na wlasnej skorze, co to znaczy "wiatry Patagonii" - scinaja z nog. Jest jednak lato, co oznacza ze dzien wykorzystuje maksymalnie, gdyz ciemno robi sie dopiero okolo godziny 23.

Wracam ponownie do Argentyny, jade zobaczyc ogromny lodowiec (14km dlugosci, 6km szerokosci) Perito Moreno w Parku Narodowym Los Glaciares. Widok z bliska wysokiego na 60 metrow pionowego czola lodowca robi niesamowite wrazenie. Do tego co jakis czas potezne bloki lodu z ogromnym trzaskiem pekaja i spadaja do wody, prezentujac tym samym cudowna i potezna sile natury. W polnocnej czesci parku poszedlem na treking, aby przyjrzec sie innym skalnym iglicom - Fitz Roy (3375m) i Cerro Torre. Tutaj juz nie mialem tyle szczescia i spedzilem 3 dni i noce w deszczu i sniegu, wiele nie zobaczylem.

Jadac dalej przez te bezdrzewne pustkowie mam okazje podpatrzec tutejsza faune: guanako (z rodziny lam), kondory czy tez niandu (z rodziny strusi). Kierowca chcial mi pokazac pancernika, nagonil sie aby go zlapac i pokaleczyl rece o ostra trawe, a te male stworzonko jest takie szybkie. Pierwszy mu uciekl, lecz drugiego moglem juz potrzymac w rece. Mialem tez ciekawa przygode z sokolem - patrze, lata sobie nisko, wiec przymierzam sie do zrobienia zdjecia. Az tu nagle ptak daje nura i atakuje mnie. Padlem na ziemie, aby uniknac spotkania ze szponami drapieznika. Sokol powtorzyl swoja ofensywe jeszcze dwukrotnie, a ja zrozumiawszy, ze pewnie jestem zbyt blisko jego gniazda, szybko sie oddalilem.

Nastepnie udalem sie do "krainy jezior" kolo Bariloche. Pieknie, takie "szwajcarskie klimaty". Po stronie chilijskiej do tego krajobrazu dolacza jeszcze widok osniezonego wulkanu Osorno, a nocleg w hamaku w swierkowym lesie tuz u jego podnoza, nalezy do tych momentow, ktore bede dlugo pamietal.

Pozdrawiam
Michal

Podróż Michała Kozoka wspiera Kodak Polska SA.