11.03.2004: Cuzco | |
Dotarlem do Arequipy, bardzo ladnego kolonialnego miasta. Tutaj umowilem sie z dwojka swoich znajomych, z ktorymi studiowalem na krakowskim AWF. Tak wiec do Kanionu Colca, jednego z najglebszych na swiecie, pojechalem juz z Dorota i Sebastianem. Pierwsza noc spedzilismy w namiotach na dnie kanionu, a dzien nastepny przyniosl nam wiele niesamowitych widokow - stromo pnacych sie scian gor, nad ktorymi szybowaly kondory. Po kilku godzinach marszu i kapieli w rzece, przyszlo nam wdrapac sie z powrotem na szczyt, jakies 1200 metrow w pionie. Braklo nam wody, ale ochloda upalnej wspinaczki byly slodkie owoce kaktusa. Nastepnym naszym celem byl wulkan Chachani, 6075 m n.p.m. Znajomi niestety byli bez odpowiedniej aklimatyzacji i drugiego dnia musieli sie wycofac. Ja natomiast troche bladzac, w koncu dotarlem na szczyt swojego pierwszego szesciotysiecznika. Wracalem juz mocno zmeczony. Cuzco to pieknie polozone miasto, z licznymi, waskimi, kretymi, biegnacymi w gore i w dol uliczkami. Jednak naganiacze potrafia zepsuc ten nastroj, nie zaznasz ani chwili spokoju. Na sile chca Ci cos sprzedac, klamia, zrobia wszystko, abys tylko zaplacil np. jeden z nich, nie wiedzac co sprzedaje (posrednik), wciskal nam kit o raftingu oferujac splyw w gore rzeki, pod prad! Inny natomiast na pytanie w jezyku polskim: "czy macie musztarde?", nic nie zrozumiawszy twierdzaco przytakiwal glowa i krzyczal "si". Przynajmniej bylo wesolo. Spotkalismy tutaj dwoch Polakow i razem udalismy sie na rafting. Splyw pontonem na rzece Urubamba z progami klasy IV przysporzyl nam nieco emocji. Pojechalismy rowniez konno pozwiedzac okoliczne ruiny. W zwiazku ze zmiana rzadowych przepisow, na zezwolenie na treking do Machu Picchu trzeba czekac kilka dni. Do tego jest drogo, mnostwo ludzi (nie mozna isc indywidualnie) oraz jest pora deszczowa. Takze zdecydowalismy sie na przejazd pociagiem. Potwierdzam opinie, iz Machu Picchu jest cudownym miejscem. W tym zaginionym w dzungli inkaskim miescie mozna spacerowac godzinami, wspinajac sie rowniez na okoliczne szczyty. Na terenie ruin przeczekalismy wszystkie wycieczki i tuz przed zamknieciem bylismy prawie jedynymi zwiedzajacymi. Rozplywajaca sie mgla dodawala tajemniczosci temu wspanialemu miejscu. Wracajac odwiedzilismy poznana na raftingu amerykanke, ktora pracuje tutaj jako wolontariuszka. Zaoferowala nam wspolny wyjazd do malych wiosek, gdzie pracowala z dziecmi. Tam przygladalismy sie zwyczajnemu, a dla nas bardzo ciekawemu, zyciu potomkow Inkow. Dla dzieci zrobilismy muzyczno-sportowe przedstawienie, byl to dla nich szok - nie wiedzialy jak zareagowac. Z oslupienia wyrwalem je dopiero, jak niechcacy wpadla mi do rzeki ich pilka i poplynela z nurtem. Na szczescie wylowilismy ja kilkaset metrow dalej. Byl z nami takze miejscowy i widzac nasze zainteresowanie kultura i zyciem jego przodkow, zaoferowal nam wyjazd w prawdziwie odizolowane tereny. Nie bylo chwili zastanowienia, rozpoczelismy przygotowania. pozdrawiam Michal |