Resetuj i przejdź na stronę główną...

01.04.2004: Cordylliera Blanca
Nastepnym naszym celem byla Nazca, a dokladniej jej tajemnicze linie polozone na plaskowyzu. Przedstawiaja one rozne rysunki, lecz ze wzgledu na spore wymiary widoczne sa tylko z gory. Wynajelismy wiec samolot i cala trojka wraz z pilotem manewrowalismy w powietrzu tak, aby ze wszystkich stron ogladnac najciekawsze z nich. Po 30 minutach lotu mialem juz dosc jakichkolwiek przechylow i cieszylem sie, ze wrocilem z powrotem na ziemie. Zrobil niezle wrazenie takze cmentarz sprzed 1400 lat, gdzie moglismy zobaczyc dobrze zachowane mumie.

Wieczorem pojechalismy na kolejny szlaony rajd, tym razem bardziej przyziemny, a mianowicie szybko jezdzilismy motorowym wehikulem po pustynnych wydmach kolo Iki, co przysporzylo nam wielu emocji (szczegolnie strome zjazdy w dol). Probowlaismy takze zjezdzac o wlasnych silach, stojac na desce. Troche to sie rozni od zimowego snowboardu i zaliczylismy kilka akrobatycznych wywrotek na piasku, ale zabawa byla przednia.

Pozniej dotarlismy do Pisco, gdzie wyplynelismy na wyspy Ballestas na Pacyfiku, ktore sa zamieszkane przez m.in. kolonie lwow morskich, pelikanow i kilka pingwinow. Ciekawostka jest, iz na wyspach tych eksploatuje sie guano, czyli ptasie odchody, ktore Peru eksportuje - no i tak kreci sie biznes odchodowo - dochodowy.

Lima sie nam nie podobala. Odebralem tylko z hotelu swoj sprzet wspinaczkowy, ktory miesiac wczesniej przywiozla i zostawila mi tutaj kolezanka Basia i ruszylismy dalej.

Dojechalismy do Huaraz, bazy wypadowej w sniezne gory Kordyliery Blanki. Najpierw bylismy na trekingu. Niestety nie ma zadnych map topograficznych wybranego przez nas terenu (rejon Huapi), takze ze smieszna mapa turystyczna, ze zbyt ciezkimi plecakami, sporo bladzilismy i niezle naszukalismy sie odpowiedniej grani czy przeleczy (najwyzsza 5100m npm). Przez 3 dni nie spotkalismuy ani jednego czlowieka, nawet tubylca. Niestety jest teraz pora deszczowa, wiec moknelismy kazdego dnia. Jednak otaczajace nas piekne szesciotysieczne osniezone gorskie masywy dodawaly uroku ciezkiemu marszu.

Niestety po powrocie wraz z Sebastianem mialem problemy zoladkowe, dreszcze oraz goraczke. Po 3 dniach poczulismy sie juz dobrze i nie chcac tracic dobrej aklimatyzacji, wynajelismy przewodnika i ruszylismy atakowac szesciotysiecznik Tocllaraju, jeden z nielicznych mozliwych wyzszych gor dla nie profesjonalistow podczas pory deszczowej. Zwiazani lina, w rakach i z czekanem w reku juz drugiego dnia wkroczylismy na lodowiec, gdzie rozbilismy oboz II. W nocy mielismy ruszac w strone szczytu. To jednak my musielismy budzic przewodnika, ktory mimo idealnej pogody szukal pretekstu aby nie ruszyc w gore. Rano wkurzeni zeszlismy wiec z powrotem prosto do agencji, a gdy ci nie chcieli oddac naszych pieniedzy, na policje. Oni wyrazili zainteresowanie sprawa i jak sie okazalo, przewodnik nie mial odpowiednich uprawnien, doswiadczenia i bal sie gory. Sporzadzono protokol, sciagnmieto nam odciski palcow i sprawe skierowano do sadu. To wlasnie jest Peru, piekny kraj, lecz probuja nas oszukac na kazdym kroku, na przejazdac w sklepie, w restauracji, a nawet w agencjach.

Wczesniej w gorach mielismy tez maly wypadek, o ktorym wspomne. Podczas gotowania kolacji, przez wlasna nieostroznosc, w przedsionku namiotu wybuchla mi butla gazowa. Z Seba szybko ugasilismy ogien, lecz drugi wiekszy wybuch, az odrzucil nas w tyl namiotu, blokujac wyjscie sciana ognia. Przez ten moment wewnatrz namiotu (mysle ze ok. 5 sekund), przeszlo mi przez glowe setki mysli. Pamietam ze szukalem noza, aby ciac namiot, ale nagle nie wiem jakim cudem, gdzies kolo ognia wyczolgalem sie na zewnatrz, tak jak moi partnerzy. To nauczy mnie zmieniac butle gazowe na zewnatrz! Poza przypalonami rzesami i namiotem (nie splonal, bo byl mokry) na szczescie nikomu nic sie nie stalo.

Rozstalem sie juz ze znajomymi, ktorzy pojechali do Santiago skad leca na nauke do Sydney. Ja kontynuuje swoja podroz na Alaske, dziekujac Dorocie i Sebastianowi za towarzystwo - powodzenia w Australii i do zobaczenia tam za 5 miesiecy.

Pozdrawiam
Don Miguel

Podróż Michała Kozoka wspiera Kodak Polska SA.