Resetuj i przejdź na stronę główną...

12.04.2004: Wielkanoc w Amazonii
Pozegnalem gory i znajomych, no i ruszylem samotnie do wschodniej czesci Peru. Przez 3 dni meczylem sie jazda po szutrowych drogach, ktore sa tutaj w kiepskiej kondycji - 160 km jechalismy przez 12 godzin! Stoi sie lub siedzi na twardej desce, na naczepie terenowego samochodu - moj rekord na 2,25m kwadratowych to 16 osob z bagazami, 3 koguty, 2 psy oraz swinka, z ktora zreszta sie zaprzyjaznilem. Narazonym sie jest na deszcz, bloto, zar slonca, kurz oraz na przechyly polaczone z podskokami na wertepach - po wyjsciu boli tylek od siedzenia i rece od trzymania. Do tego meczylem sie jeszcze bardziej, gdyz czasami mam dziwne pomysly i tym razem postanowilem cwiczyc sile woli nie tykajac jedzenia i wody przez 40 godzin.

Dotarlem do Yurimagaus, gdzie celebrowalem Wielkanoc i dopiero telefon do domu uswiadomil mnie, ze to o tydzien za wczesnie. Stad tez rozpoczalem swoja podroz wodna w dorzeczu Amazonki, gdzie plynalem barka towarowa, spogladajac na zielone nabrzeze selwy, a na nocnym niebie moglem podziwiac jednoczesnie konstelacje Krzyza Poludnia i Wielkiego Wozu. Odwiedzilem Iquitos, najwieksze miasto na swiecie bez polaczenia dorgowego, a po 4 dniach doplynalem do trojkata granic, gdzie lacza sie: Peru, Brazylia i Kolumbia. Na barce mialem tez swoje 5 minut, gdyz raz spadlem z hamaka i uderzylem z hukiem o podloge - dzieci mialy ubaw ze mnie do konca rejsu.

Wjechalem na teren Kolumbii (przygraniczny ruch bezwizowy), gdzie podziwialem procesje - krzyzowali (bezkrwawo) czlowieka przebranego za Jezusa. Pozniej na skraju puszczy znalazlem dom szamana i poprosilem go o odprawienie ceremonii AYAHUASCA - stary indianski obrzed, majacy na celu oczyszczenie duszy i ciala. Po wypiciu ziolowego trunku moje cialo stalo sie bezwladne, glowa ciezka, metny wzrok - bylem jakby pijany. Nieodzownym elementem towarzyszacym ceremonii sa odruchy wymiotne (i nie tylko) - oczyszczamy organizm. Przy wlasciwej koncentracji powinnismy miec rozne wizje, ja jednak poza biegajacymi bialymi szczurami innych halucynacji nie mialem. Pamietam jednak wszystko ze szczegolami. Kaplan caly czas nade mna czuwal, spiewal, modlil sie i eskortowal moj chwiejny krok do toalety. Och, to byla wielka noc dla mnie, a na dodatek noc Wielkanocna. Niedzielnego poranka dochodzilem powoli do siebie i nie mialem ochoty na zadne swiateczne sniadanie.

Syn szamana zaproponowal mi wyjscie w dzungle i jak sie okazalo, Sergio jest rewelacyjnym przewodnikiem. Pokazal mi drzewa m.in. magazynujace wode, do uzytku medycznego, do produkcji kauczuku itp. Maszerujac co chwile cos wypatrzyl, pokazujac mi flore i faune selwy - miejsca, ktory jest jego domem. Za dnia szedl takze z nami jego piesek "morderca", ktory zagryzal wszystko co zdolal zlapac. W nocy poszlismy podgladac zycie dzungli. Na poczatek nauczyl mnie chwytac do reki duze tarantule, pozniej pokazal wielkie zaby, kajmany, jadowite weze, papugi itp. Nie musial mi tylko pokazywac cmy, gdyz ta, wielkosci niemalze glowy, przyklejala mi sie na twarz wabiona swiatlem czolowki. Do poniedzialku pozostalo jeszcze pare godzin, lecz mi zachcialo sie smingusa dyngusa nieco wczesniej, a mianowicie, przechodzac po waskim i sliskim powalonym pniu przez kolejna rzeczke, zaczalem tracic rownowage, czego nastepstwem bylo runiecie do wody z piraniami. Spadajac instynktownie zaczepilem sie o pien jedna noga, dzieki czemu szybko wydrapalem sie z powrotem, bylem jednak przemoczony.

Zbudowalismy szalas, a na kolacje zlowilismy kilka pysznych rybek. Nastepnego dnia zapuscilismy sie z kolumbijczykiem jeszcze glebiej w selwe i poza powtorka z dnia poprzedniego, poszlismy tropic tapira. Zbudowalismy platforme na drzewach 4 metry nad ziemia i czekalismy na niej 2 godziny w ciemnosciach nocy, wsluchujac sie w odglosy puszczy. Sergio ma tylko jedno oko, ale za to sokole - nagle wlaczyl latarke i blyskawicznie wystrzelil ze swojej strzelby - trafil z 20 metrow. Jego ofiara byla baruga (ssak wielkosci psa). Szkoda mi bylo zwierzaka, ale rozumiem, ze przewodnik tak po prostu zyje - mieszka w dzungli i ona jest zrodlem jego pozywienia. Rano wiec gotowalismy na ognisku dziczyzne - pycha!

Chcialem zobaczyc wiecej dzikiej zwierzyny, ale po to trzeba sie zapuscic znacznie glebiej. Mialem tez kiepskie buty (goretex nic nie pomoze w wodzie po kolana) i nieskuteczny srodek przeciw insektom. Mimo duzej wilgotnosci, upalu, dreczacym komarom, przepoceniu i mokrym butom - puszcza amazonska mnie zafascynowala, szczegolnie jej dziewiczosc i niedostepnosc. Umowilem sie z Sergio, ze tu jeszcze wroce i wybierzemy sie znacznie dalej.

Znowu spedzilem swieta nietypowo, z dala od rozdziny, ale nie narzekam. Mam nadzieje, ze Wy tez bawiliscie sie dobrze.

Pozdrawiam, Michal.

Podróż Michała Kozoka wspiera Kodak Polska SA.