Resetuj i przejdź na stronę główną...

18.02.2005: Pozdrowienia z Kumasi, Ghana
Od wtorku pokonalem, bagatela ok. 760 km i znalazlem sie w Kumasi (Ghana), stolicy Krolestwa Ashanti. Krol nadal tu panuje. Nawet dzis bylem zwiedzac jego palac. Kumasi jest interesujacym miastem, zwlaszcza, ze tak naprawde po tym jak opuscilem Dakar, jest to pierwsze miasto z prawdziwego zdarzenia, w kolonialnym angielskim stylu. Podroz nie byla az tak uciazliwa, poniewaz cala trasa z Ouagadougou jest wyasfaltowana.

Przez ostatnie 380 km w mikrobusie z Tamale do Kumasi moim sympatycznym wspolpasazerem byla koza. Wlozono ja pod moje siedzenie i na moj plecak, wiec mozecie sobie wyobrazic jak moj plecak po tej podrozy wygladal. Mikrobusy pedza z szalona predkoscia. W Ghanie istnieje ciekawy system znakow drogowych. Tak w istocie to ich nie ma, a w miejscach niebezpiecznych pozostawiono wraki samochodow, ktore ulegly tam wypadkow. Zazwyczaj sa zmasakrowane doszczetnie. Statystycznie jeden wrak na 30 km uswiadamial mi co moze spotkac podroznego na szosach Ghany.

Jutro jeszcze 4 godziny jazdy i dotre do Cape Coast nad Zatoke Gwinejska. Zobacze znow ocean po prawie miesiacu przeprawy przez sawanne.

Mieszkam wygodnie w domu dla misjonarzy presbiterianskich. Gorzej z jedzeniem. To podstawowy problem w Afryce Zachodniej. Wiekszosc skromnego afrykanskiego menu jest dla przecietnego Europejczyka niejadalna. Zawsze gdy widze jak to jedzenie podaja mysla przywoluje obraz mego psa, swietej pamieci zwierzatka, ktore na pewno by czegos takiego nie jadlo. Na kolacje kupie gotowane jajka. Takowe sprzedaja tu na ulicach. Fakt, ze sa nieobrane gwarantuje jakas tam sterylnosc. W ostatecznosci sa zawsze pieczone ryby i kurczak, no i oczywiscie piwo. Tego ostatniego to nie brakowalo nawet w scisle muzulmanskich regionach Afryki Zachodniej. Zas domy goscinne misji katolickich slyna z barow piwnych. W Ouagadougou nocowalem na terenie archidiecezji. Na stolowce u siostrzyczek zakonnych moze brakowalo miesa, ale nie piwa. Piwo jest, a nawet wino hiszpanskie, litrowe, w kartonikach za rownowartosc jednego euro. Napawa to optymizmem.

Gorzej z moja dalsza podroza. Aby dotrzec do Beninu musze przebyc 45 km przez Togo. Kraik ten oglosil stan wyjatkowy i zamknal wszystkie granice. Sytuacja wydaje sie tam podobna jak na Wybrzezu Kosci Sloniowej, gdzie toczy sie wojna domowa. Nie chce ustapic niechciany prezydent. Francja zamiast uciszyc sytuacje podsyca rebelie. Ogolnie wiec nie wesolo. We wtorek dotre do Akry i tam w ambasadzie Togo dowiem sie co sie dzieje. Jesli nie otworza granicy to musze albo przeleciec do Beninu samolotem, albo wrocic do Burkina Faso i kontynuowac wyprawe stamtad. To wyjasni sie w przyszlym tygodniu.

Pozdrawiam. Remi.