styczeń 2005: Sydney, Australia | |
How dee everydoby! Kiedy przylecielismy do Australii mialam przy sobie juz tylko kilkadziesiat dolarow i nawet wiecej dlugu u Jacka :). To starczylo zeby przejechac od Perth do Sydney na stopa. Nie da sie ukryc, ze los nam sprzyjal tez co do spotkanych ludzi, bo dzieki nim mielismy darmowy nocleg przez 5 dni juz na miejscu. A bylo to tak, ze w Melbourne wprosilismy sie na noc do Jezuitow, ktorzy na poczatku nie byli szczesliwi, ale potem sie do nas przekonali. Na spotkaniu oplatkowym z prawdziwym polskim swiatecznym jedzeniem (w ilosciach jakich nie jedlismy odkad stanelismy w OZ, wczesniej stosowalismy diete serowo-cebulowa :) poznalismy pania Ewe, ktora dala nam namiar na ksiedza w Sydney, a od niego dostalismy kontakt do prezeza Domu Polskiego. Tam na tablicy ogloszen znalezlismy telefon do pani Elzbiety, ktora zna pana Slawka, ktory z kolei skontaktowal sie z panem Tadeuszem wlascicielem domu, w ktorym teraz mieszkamy :) On tez zaproponowal nam prace przy odswiezaniu budynkow i w ten oto prosty sposob, bez wiekszego wysilku i bolu glowy zadomowiamy sie powoli w Sydney. Niestety prace bede musiala niedlugo zmienic, bo zaczely sie rowniez moje zajecia. A szkoda bo w pracy mamy ciekawa grupe ludzi i pyszne, egzotyczne owoce na lunch. Jest oczywiscie pozytywna strona - nie bede przebywac wsrod Polakow i pocwicze jezyk, bo na uczelni angielski bede miec tylko 2 tygodnie i z azjatami dobrego akcentu nie nabede :) W kazdym razie jestem aktualnie w trakcie poszukiwan. Musze przyznac, ze doswiadczenia z Anglii sie przydaja i roznosze CV wszedzie gdzie sie da (chlopcy skserowali mi az 40 razy - maja darmowe ksero u siebie na uniwersytecie, zreszta wogole maja niezle, bo dostali cale biuro, komputery i dostep do wszystkich materialow jakie potrzebuja). Iwona Kiwi Slizewska |