luty 2005: Sydney, Australia | |
Pracuje u Turkow w kebabie. Wiem, ze to troche niebezpieczne i po moich wczesniejszych doswiadczeniach powinnam uwazac, ale dopoki sie przyzwoicie zachowuja to stwierdzilam ze nie bede ich z gory skreslac. Na razie, poniewaz skonczylam kurs angielskiego - tak na marginesie strasznie sie wynudzilam! W grupie przewaznie azjaci majacy problemy z wymowa. Zapowiada sie, ze jesli zdecyduje sie odejsc z tej pracy, to ze wzgledu na kase i godziny pracy. Na razie koncze najwczesniej o 1 w nocy i wiem, ze w Sydney mozna wiecej zarobic. Ale nie zamierzam narzekac, bo duzo sie ucze i jak wroce, to zrobie znajomym kebaby :) Pod koniec lutego zaczynam kurs biznesu. Mam nadzieje, ze bedzie ciekawiej, chociaz gdyby okazalo sie, ze wcale nie, to nie bede udawac, ze jestem zaskoczona ;) Wlasnie siedze sobie u chlopakow, w offisie, w departamencie geodezji. Bardzo przyjemnie tu maja. Probuja zbierac materialy do pracy magisterskiej, wiec wyszli w teren i mam kompy dla siebie. Zaluje ze zapomnialam stroju kapielowego. Niedaleko jest plaza i mozna poskakac przez fale!!! Niestety nawet oni jak na razie nie mieli na to za duzo czasu. Z uniwersytetu jezdza do pracy do pana Tadeusza. Fajnie sie tam pracuje. No i zawsze sa pieniadze :) Co prawda oznacza to, ze czesto bardzo skutecznie sie rozmijamy. Jak ja wracam, to oni juz spia, a jak oni wyjezdzaja to ja jeszcze spie :) Ale ostatnio mielismy odjazdowa imprezke u Tadeusza - gora jedzenia, alkohol do wyboru i swietna muzyka. Wiec ogolnie raczej tu sie nam podoba, a czas szybko mija i juz miesiac za nami. Iwona Kiwi Slizewska |